Reklama

Do duszy przez ciało

Czy kłopoty ze zdrowiem dorosłej osoby mogą mieć związek z przeżyciami z dzieciństwa? A problem z wyrażaniem uczuć z napiętymi mięśniami? Nauka dowiodła, że tak. Psychika i ciało to naczynia połączone. O tym, jak emocje zapisują się w ciele i jak psychoterapia pomaga walczyć z bólem i chorobami, mówi Paweł Pilich, psychoterapeuta z Laboratorium Psychoedukacji.


Twój STYL: Jesteś psychoterapeutą, a prowadzisz warsztaty o ciele. Co ma ciało do psychiki?

Paweł Pilich: - Wiele ludzi uważa, że między tymi obszarami nie ma zależności, twierdzą tak nawet niektórzy lekarze i terapeuci. Ale nauka nie ma wątpliwości, że to, co dzieje się z ciałem, ma wpływ na psychikę. I na odwrót. Wyjaśnię. Istnieje coś takiego jak pamięć ciała. Chodzi o to, że często doznania związane z jakimś silnym doświadczeniem są kodowane w ciele. I to od pierwszych chwil życia. Z reguły nie pamiętamy zdarzeń z okresu niemowlęctwa, ale ciało pamięta i te "zapisy" bywają czasem źródłem problemów w dorosłości.

Reklama

Jak psychiczne doświadczenia mogą się zapisywać w ciele?

- To się odbywa na poziomie neurologicznym. Polega to na tym, że pewne doświadczenia tworzą w naszych ciałach wzorce reakcji, które później nieświadomie odtwarzamy, jeśli znajdziemy się w podobnych okolicznościach.  Np. kobieta wpada w bezruch na widok wybiegającego z bramy psa, mężczyzna przewraca się w płytkiej wodzie na brzegu jeziora i czuje paniczny lęk, pracownica, wchodząc do gabinetu przełożonej, oblewa się zimnym potem i nie może wykrztusić słowa.
 We wszystkich tych przypadkach pewien bodziec przypomina każdej z tych osób dawne, silnie zagrażające doświadczenie. I wywołuje w teraźniejszości nieadekwatną do sytuacji reakcję. Nie odbywa się to na poziomie świadomych wspomnień, tylko w formie reakcji bezwarunkowej ciała.

Co może się tak w nas zapisywać?

- Najsilniej zapisują się w ciele zdarzenia z wczesnych etapów życia oraz te, które stanowiły dla nas poważne zagrożenie. Chodzi o sytuacje, gdy przeżywaliśmy silne emocje, ale nie mogliśmy ich wyrazić ani zrozumieć. Często to nic spektakularnego, np. trwające latami odrzucenie czy subtelna, ale długotrwała przemoc psychiczna rodzica wobec dziecka. Pod wpływem takich doznań w mięśniach tworzą się silne i przewlekłe napięcia, które potrafią utrzymywać się latami. Czasem przez dziesiątki lat. Bywa, że napięte mięśnie w jakiejś części ciała tworzą wręcz rodzaj zbroi, pancerza. Może to wpływać na budowę ciała. Człowiek "nie wiadomo dlaczego"  od dziecka chodzi zgarbiony, z zapadniętą klatką piersiową albo z tak usztywnionymi plecami, jakby kij połknął.

 Te napięcia nie znikają z czasem?

- Same z siebie nie. Raczej z nami rosną. Wyobraźmy sobie dziecko, które popłakując, sygnalizuje, że jest głodne albo chce zostać przytulone. Jeśli zajęty sobą lub zezłoszczony rodzic zacznie krzyczeć, żeby się uspokoiło, zamiast zaspokoić jego potrzeby i ta sytuacja będzie się powtarzać, strach przed złością rodzica sprawi, że dziecko przestanie sygnalizować, co się z nim dzieje. Ale będzie w nim narastać złość i frustracja. I te niewyrażone emocje mogą z czasem blokować jego gardło, tworząc w tym obszarze napięcia mięśniowe. W przyszłości taki człowiek może nie tylko mieć psychiczny problem z wyrażaniem potrzeb, ale też mówić stłumionym głosem, bo napięte mięśnie gardła będą utrudniać mu wydawanie donośnych dźwięków albo sprawią, że jego głos stanie się piskliwy. Dla niemowlęcia dorosły opiekun jest panem życia i śmierci. Kilkumiesięczne dziecko nie rozumie, że mama "tylko" krzyczy, bo miała fatalny dzień albo jest niewyspana, a tak naprawdę nic złego mu nie zrobi. Jego nieukształtowany w pełni mózg nie umie nadawać faktom znaczenia. Z perspektywy niemowlęcia wrzeszczący w złości rodzic to zagrożenie, które rodzi lęk o ogromnej mocy. Dlatego fizyczne zapisy takich przeżyć w ciele są silne i głębokie.

Praca z ciałem pomaga dotrzeć do tych problemów lepiej niż słowa?

- W przypadku wielu pacjentów tak, bo są ludzie, którzy na psychoterapii opartej wyłącznie na rozmowie potrafią długo odgradzać się od problemu; intelektualizują, zagadują, powtarzają "nie pamiętam", "to nie ma znaczenia". A zwrócenie uwagi na pewne symptomy w ciele pomaga im zrozumieć, że "fakty nieistotne" mogą mieć znaczenie fundamentalne. Bywa, że pytam pacjenta o relację z ojcem, on mówi "nic wielkiego się nie działo", a jednocześnie blednie, odwraca wzrok. Jego ciało udziela innej odpowiedzi niż umysł, a w takich przypadkach to ciało nie kłamie. Albo kobieta w gabinecie swobodnie opowiada o rodzinie, a wspominając o babci, nagle zapada się w sobie, wstrzymuje oddech.
 W opowieści nie pojawia się nic szczególnego, a ciało krzyczy. Jako terapeuta jestem wyczulony na podobne sygnały. Gdy zapytam pacjentkę, dlaczego wstrzymała oddech, mówiąc o babci, to również dla niej staje się jasne, że temat babci dotyka czegoś istotnego.
 Tą drogą czasem szybciej dochodzę z pacjentem do sedna problemu. Bo ciało i psychika to system naczyń połączonych. Wielu pacjentów bywa zdziwionych, gdy odkrywają tę zależność.

Na co dzień rzadko zwracamy uwagę na to, co komunikuje ciało.

- A jeszcze rzadziej wiążemy z tym życiowe problemy. Częściej bywa tak, że w gabinecie pacjentka mówi: "Mam kłopot w pracy z wredną szefową, ciągle mnie krytykuje. Za każdym razem, jak wracam z jej gabinetu, rzucam laptopem o biurko, tak mnie nosi".

I gdzie tu pole do terapeutycznej pracy z ciałem?

- Wydaje się, że z "krótkim lontem" ciało nie ma związku - ot, taki temperament. Ale jeśli ta kobieta robi to po każdej rozmowie z szefową, jej złość jest prawdopodobnie nieadekwatna do sytuacji. W trakcie terapii może się okazać, że za rzucaniem laptopem stoi inna historia - z przeszłości, związana z matką, która tę kobietę w dzieciństwie krytykowała, nie pozwalając się jej odzywać. Gdy pacjentka była dziewczynką, nie mogła się mierzyć z dorosłą kobietą, wypracowała więc w sobie wzorzec obronny: tężała w milczeniu przed surową matką, a potem w samotności płakała albo się złościła. Tak w pamięci jej ciała powstały wzorce, które teraz, w dorosłym życiu, nieświadomie "się odpalają". Przy szefowej, podobnie jak przed laty w obliczu matki, plecy tej kobiety się napinają, brzuch zaciska i "coś nie pozwala się jej odezwać". Jakby znów była bezsilną dziewczynką. Nie wypowiada więc swojego zdania i nie stawia granic. A wynikłe z tej sytuacji napięcie wyładowuje w samotności, waląc laptopem o biurko.

Może to dobrze, że choć tak rozładowuje trudne emocje? Pomijam troskę o laptopa.

- Rzucanie laptopem jest jałowe i doraźne. Nie tylko nie rozwiązuje problemu, ale go pogłębia.  Po każdym kolejnym spotkaniu z szefową, podczas którego ta pacjentka nie potrafi adekwatnie zareagować, rośnie w niej poczucie upokorzenia i bezsilności.

Co byś jej poradził?

- Na początek poprosiłbym, by zwróciła uwagę na to, co się dzieje z jej ciałem, gdy wchodzi do gabinetu zwierzchniczki. I żeby to dokładnie opisała.

W czym jej pomoże, jeśli pomyśli: "Moje mięśnie się napinają, gardło się zaciska, ręce drżą"?

Uświadomi sobie, że jej ciało wyraża ogromny lęk. Wcześniej mogła sobie nie zdawać z niego sprawy, a gdy to zobaczy, może siebie zapytać "Czego tak się boję? Czy ze strony szefowej grozi mi coś tak strasznego, żebym cała sztywniała?".

Co może zrobić ta kobieta, gdy już sobie to wszystko uświadomi?

- Przede wszystkim będzie mogła odróżnić szefową od matki. Kiedy znów poczuje przy przełożonej, jak zaciska się jej gardło, może powiedzieć sobie: "Nie jestem bezbronną dziewczynką, a szefowa nie jest moją matką. Mam prawo wyrazić swoje zdanie i postawić granice". To nie znaczy, że od razu przestanie się denerwować, ale zwiększy się szansa, że zamiast milczeć, powie kilka słów w obronie swojego raportu. Albo postawi szefowej granicę, mówiąc np.: "Rozumiem, że ma pani zastrzeżenia do mojej pracy, ale nie zgadzam się, by używała pani wobec mnie obraźliwych słów". Prawdopodobnie nie będzie musiała rzucać laptopem, bo poczuje swoją sprawczość. Wykorzysta energię złości do postawienia granic, a nie tylko do jej bezproduktywnego rozładowania. Sygnały płynące z ciała mogą ją wspierać. Bo reakcje, które zauważamy, przestają nas obezwładniać.

Gdy człowiekiem targają sprzeczne pragnienia, może to jakoś znaleźć odbicie w ciele?

- Oczywiście. To może się przejawiać np. w stosunku takiej osoby do swojego ciała. Są kobiety, które mówią w gabinecie: "Mam nadwagę, czuję się nieatrakcyjna, nie podobam się mężczyznom, więc żyję w samotności, a marzę o związku. Jednak choć próbowałam różnych diet, sportów, zawsze, gdy na chwilę chudnę, zaczynam się objadać, przestaję się ruszać i wracam do nadwagi. Nie rozumiem, czemu to sobie robię". I w trakcie terapii okazuje się, że ta kobieta ma w sobie sprzeczne pragnienia. Chce bliskiej relacji z mężczyzną, ale jednocześnie - np. w związku z traumatycznymi przeżyciami z przeszłości - czuje przed nią lęk. Choć może się to komuś wydać nieprawdopodobne, gdy zrzuca kilogramy, lęk przed tym, że w bliskiej relacji może zostać zraniona, staje się tak potężny, że ta kobieta tłumi go, znów przybierając na wadze. Na pewnym poziomie jej ciało opowiada tę samą historię, co wypowiadane w gabinecie słowa.

Czy informacją o tym, że mamy nierozwiązany problem psychiczny, może być też nawracający ból w jakiejś części ciała?

- Jeśli badania medyczne wykluczają chorobowe źródło bólu, a on nie znika, tak. Sporo osób skarży się dziś na taki "ból znikąd". Wiedza o psychosomatyce powoli się rozpowszechnia, więc zdarza się, że przychodzą do mnie pacjenci i od progu oznajmiają: "Chodzę z moim kręgosłupem od lekarza do lekarza, robiłem dziesiątki badań, żadne nie wykazało zwyrodnień ani uszkodzeń, a mnie tam boli od lat. To musi być psychosomatyczne, niech pan z tym coś zrobi".

Zdarza się, że po psychoterapii ból kręgosłupa się zmniejsza? Bez środków przeciwbólowych i chirurgicznych interwencji?

- Tak, jeśli jego podłożem były napięcia na tle psychicznym. Często jednak fizjoterapia albo interwencja chirurgiczna okazują się niezbędne, bo wieloletnie napięcie jakiegoś obszaru ciała może wyrządzić trwałe szkody. Ale zrozumienie przyczyny tych napięć może sprawić, że dolegliwości nie będą powracać. Nie tylko ból może być sygnałem, że w psychice dzieje się coś trudnego. Są osoby, które czują się permanentnie zmęczone. Niby nic zaskakującego w naszych czasach, ale u niektórych ludzi to "permanentnie" jest dosłowne. Nawet na urlopie chodzą tak, jakby nieśli na plecach niewidzialny balast; pochyleni, przygarbieni, "wyssani z energii". Taki rodzaj zmęczenia też często nie ma uzasadnienia w bieżących wydarzeniach.

Podczas warsztatu wspominałeś, że niektóre osoby czują wyczerpanie "niewiadomego pochodzenia", bo nieustannie skłaniają swoje ciało do reakcji wbrew
przeżywanym emocjom. Co masz na myśli?

- Są ludzie, którzy nigdy nie pozwalają sobie na spontaniczność, choć jej pragną, ale krępują ich zakodowane w przeszłości komunikaty, że nie powinni rzucać się  w oczy, że spontaniczność to coś złego itp. Nie potrafią przez to czerpać radości z relacji, boją się pokazać swoją autentyczność. Coś krępuje ich ciała, by tańczyć, głośno się śmiać, wypowiadać swoje zdanie, być w centrum zainteresowania - to wszystko wymaga spontaniczności. Te ograniczenia widać w ich ciałach, które nie pozwalają sobie na swobodny ruch, sprawiają wrażenie spiętych, pozbawionych wdzięku. Bywa i na odwrót; ktoś idzie przez życie z wdrukowanym w dzieciństwie nakazem "W życiu zawsze trzeba się uśmiechać, nawet gdy jest źle". Twarz takiej osoby napina się w mechanicznym uśmiechu niezależnie od jej prawdziwych uczuć i okoliczności - w oczach widać cierpienie, a uśmiech nie znika. Taka osoba, nawet gdy potrzebuje wsparcia, swoim ciałem komunikuje "Wszystko u mnie w porządku". Tkwienie w takich schematach zużywa wiele życiowej energii i sprawia, że z nieznanych przyczyn możemy czuć się chronicznie wyczerpani.

A choroby? Czy coś, co tkwi w naszej psychice, może spowodować realne problemy zdrowotne, nie tylko "ból znikąd"?

- Niestety tak. Na przykład osoby, które od rodziców dostawały uwagę i troskę tylko wtedy, gdy były chore, w dorosłym życiu też, nieświadomie, mogą z choroby robić narzędzie skupiania na sobie uwagi innych. Ciało zaczyna chorować, odpowiadając na "zapotrzebowanie duszy". W terapii pacjenci nie tylko uświadamiają sobie własne potrzeby, ale uczą się też komunikować je słowami zamiast ciałem. Ale nie ukrywajmy - to nie są proste zmiany, często wymagają głębokiej psychoterapii. Jednak zmiana jest możliwa. Psychosomatyka to nie magia. Gdy pozbywamy się niesłużących nam nawykowych wzorców, często nie tylko czujemy się szczęśliwsi, ale i nasze ciała stają się bardziej energiczne i zdrowsze.

Skąd wziął się pomysł na łączenie ciała z psychiką? Freud tylko rozmawiał z pacjentami.

- Ale już Aleksander Lowen, uczeń jego ucznia, uznał, że ciało odzwierciedla psychikę i koncentrował na nim swoje metody. Podejście moje i innych terapeutów z Laboratorium Psychoedukacji jest nieco inne. Uważamy, że ciało ma pomagać w psychoterapii, ale nie jest w centrum zainteresowania. Zwracamy też uwagę, by terapeutyczna praca z ciałem nie sprawiała, że człowiek zaczyna się na swojej fizyczności koncentrować. Bo coraz więcej osób wpada w pułapkę nadmiernego zajmowania się ciałem. Można je masować, terapeutyzować i upiększać, a jednocześnie pozostawać z tym "uzdrowionym i udoskonalonym" ciałem samotnym i smutnym. Podstawowym źródłem satysfakcji z życia są relacje z innymi.

To tłumaczy, dlaczego na warsztacie "Ciało w relacjach, relacje z ciałem", w którym wzięłam udział, dawałeś nam zadania w stylu: "Opowiedz o sobie
 komuś z grupy bez użycia słów".

- Na tym warsztacie starałem się przekazać uczestnikom, że warto zadać sobie pytania: Po co zajmuję się swoim ciałem? Żeby inni mnie podziwiali? Żeby lepiej się w nim czuć? W porządku, ale znowu pytam: po co? Jeśli nie będzie to służyło otwarciu się na innych, stanie się tylko rodzajem cielesnego egocentryzmu. Dziś dla wielu ludzi samodoskonalenie fizyczne bywa ucieczką od relacji.

Ciało staje się rodzajem twierdzy?

- To widać m.in. w sferze seksualnej. Są ludzie, którzy skupiają się wyłącznie na swojej przyjemności, traktując drugą osobę, jak coś potrzebnego im tylko do osiągnięcia osobistej gratyfikacji. Inni z kolei koncentrują się wyłącznie na przyjemności partnera...

Na pierwszy rzut oka brzmi dobrze. 

- Ale już gorzej, gdy zrozumiemy, że takie osoby często czerpią przyjemność wyłącznie z podziwu, którego szukają w oczach partnera. Dokonują w seksie "wyczynów", by usłyszeć od drugiej osoby "Jesteś najlepszy!". To dotyczy zarówno mężczyzn, jak i kobiet. W taką pułapkę wpadają ludzie, którzy na wczesnym etapie życia nie dostali wystarczająco dużo uwagi i miłości. Dlatego dorosłe życie mogą opierać na przekonaniu "Skoro nie potrafiliście mnie kochać, będziecie mnie podziwiać". To się przejawia też w ich stosunku do ciała, które ma być doskonałe, wyjątkowe. Ale pod tą nieprzeciętnością dużo jest smutku i lęku, że "jeśli nie będę doskonała w każdym calu, nikt nie będzie chciał ze mną być". Tacy ludzie nawet w związkach bywają samotni, bo partner jest dla nich jak komisja egzaminacyjna, przed którą każdego dnia muszą zdać egzamin z własnej nieprzeciętności.

Mówisz o poważnych sprawach, które mogą ujawniać się w relacji ciało-psychika. Ale nie każdy ma takie problemy. Co poradziłbyś nam wszystkim, byśmy lepiej czuli się ze swoimi ciałami  i skutecznie pozbywali się napięć z codziennego życia?

- Jestem zwolennikiem aktywności fizycznej. Oczywiście na miarę możliwości danej osoby. Regularny ruch pozwala pozbyć się nadmiernego napięcia, poprawia i stabilizuje nastrój, zwiększa odporność organizmu, poprawia wygląd, dodaje energii. Zauważam też, że pacjenci, którzy uprawiają sport, łatwiej odnajdują w sobie siły do konfrontowania się z trudnymi sprawami, szybciej pozbywają się napięć z bieżącego życia. Najlepiej, żeby ta aktywność odbywała się w relacji z innymi. Więcej siły psychicznej da nam mecz tenisa niż odbijanie piłki o ścianę w pustym pomieszczeniu. Podobnie jak bieganie z koleżanką przyniesie więcej korzyści niż samotne pokonywanie coraz dłuższych dystansów. To samo dotyczy tańca, śpiewu i każdej innej aktywności. Dopiero gdy jesteśmy zaangażowani w relacje z innymi, nasze ciało i psychika mogą doświadczyć wspaniałych doznań, nieporównywalnych z tym, co może dać doskonałość w samotności.

Rozmawiała Anna Jasińska

Warsztaty "Relacja z ciałem, ciało w relacjach" prowadzone są przez Pawła Pilicha  i Annę Uściłowską, psychoterapeutów związanych z Laboratorium Psychoedukacji, które obchodzi w tym roku 40-lecie.

Twój STYL 6/2018

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy