Reklama

Piekielni pasażerowie. Dzieci w samolocie to nie najgorsze, co może cię spotkać

Miejsce w samolocie w pobliżu dzieci uważane jest przez wielu za karę piekielną. Jednak to nie one są najgorszym, co może nas spotkać podczas lotu. Jest grupa dorosłych, która o wiele bardziej uprzykrza życie, wywołuje żenadę i pobudza mordercze żądze.

Jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka

Lotnisko w Katowicach. Na pokład wsiadamy w pośpiechu, bo samolot przyleciał z opóźnieniem i załoga próbuje nadrobić stracony czas. Wszystko przebiega sprawnie i już po kilku chwilach siedzę zadowolona na środkowym miejscu w swoim rzędzie. Niewielkie okienko nieopodal niebawem ma mi dostarczyć cudownych widoków. Domy w rozmiarach pudełek od zapałek i chmury, które z samolotu wyglądają jak monumentalne, periodyczne pasma gór - już nie mogę się doczekać, gdy będę je podziwiać. Jeszcze nie wiem, że miejsca za mną przypadły piekielnym pasażerom...

Zobacz również: Twoja walizka wyjedzie jako pierwsza. Pracownik zdradza trik, jak szybko odebrać bagaż na lotnisku

Reklama

Ból życia i strach przed lataniem?

Miejsce obok dziecka to kara piekielna? Nie powie tak nikt, kto leciał ze mną samolotem do Chorwacji. W tym aeroplanie piekielnych katuszy dostarczyła nam zgraja czterdziesto - pięćdziesięcioletnich medyków, która swoje “sympozjum" postanowiła rozpocząć jeszcze na lotnisku (a może i wcześniej). Panowie najwyraźniej cierpieli na ból życia, a może lęk przed lataniem, bo na pokład wsiedli już solidnie znieczuleni, a potem przez godzinę i czterdzieści minut dbali, by żaden sygnał świata zewnętrznego, lub zdrowego rozsądku, nie zakłócił ich nirwany.

Skąd wiem, że byli to lekarze? Panowie najwyraźniej nie znali swoich imion lub uważali, że są one zbyt prozaiczne dla ich jestestwa, bo przez cały lot słyszałam tylko: “panie doktorze na zdrowie", “a dziękuję panie doktorze", “kolega stomatolog?", “a kolega jakiej specjalizacji?". Oczywiście być może byli to zwykli janusze polskiego podróżowania, którzy chcieli choć przez chwilę poczuć się jak lekarze - nie wiem - ale gdy tysięczny raz słyszałam wykrzykiwane na cały samolot “panie doktorze, pan do nas podejdzie" - zaczynałam się zastanawiać, czy mam zapędy na seryjnego mordercę, bo z chęcią każdego “doktora" na pokładzie tego samolotu skróciłabym o jego niemilknąca nawet na sekundę głowę.

Skrupulatnie opracowany plan

Jak się okazało, "medycy" byli niezwykle przewidujący i zapobiegawczy. W obawie, że podczas lotu stan nirwany może zacząć ich opuszczać, w strefie bezcłowej zaopatrzyli się w kolejne pół litra (a może więcej?) transparentnego trunku znieczulającego. Nie widziałam butelki, a jedynie o niej słyszałam, ale sądząc po szybkości, z jaką ją opróżnili, raczej nie była to większa pojemność.  

Panowie nie wzięli ze sobą na pokład szklanek, ale na to również mieli gotowy plan. Dwaj z nich zamówili whisky u stewardess i przysposobili sobie kubeczki do własnych potrzeb. Szklanka bez dna nabierało podczas tego lotu nowego znaczenia.

Żona łagodzi obyczaje

Za mną swoje królestwo rozpostarło trzech znieczulonych "medyków", ale na pokładzie samolotu było ich o wiele więcej... Inni siedzieli incognito pomiędzy zwykłymi pasażerami i na swoich miejscach zachowywali się spokojnie. Być może z pewną przesadą, ale zaryzykuję stwierdzenie, że tak kojący wpływ wywierała na nich obecność na siedzeniu obok żon. Jednak nawet “doktorzy incognito" wzywani byli przed oblicze trójcy za mną. Wówczas porzucali swe przebrania i poddawali się panowaniu trzech dyspozytorów transparentnego znieczulenia. Przez godzinę i czterdzieści minut na zmianę, któryś z "medyków incognito" wisiał oparty o siedzenie współpasażerki w moim rzędzie.

Władcy tego lotu uważali najwyraźniej, że został on wyczarterowany specjalnie dla nich, bo za nic mieli napomnienia obsługi, by zachowywali się ciszej. Mało tego, postanowili zabawiać stewardessy wspaniałymi, turbośmiesznymi, sprośnymi żarcikami. Możecie sobie wyobrazić rozbawienie pań z obsługi i wszystkich przypadkowych słuchaczy tych wyrafinowanych żarcików - sięgało ono jądra Ziemi.

Na miejscu obok mnie siedziała przedstawicielka pokolenia silver. Cierpiała ona w ciszy (jak my wszyscy) przez ponad czterdzieści minut, wreszcie postanowiła swoim głosem rozsądku, w bardzo kulturalny sposób, poprosić trzech królów transparentnego znieczulenia, by zachowywali się ciszej. Myślałam, że srebro oprószające jej włosy będzie, dla sporo od niej młodszych mężczyzn, powodem, by posłuchać grzecznej prośby - jakaż byłam naiwna....

Choć oddając mu sprawiedliwość, siedzący najbliżej okna "medyk", chyba spożywał transparentne znieczulenie w ilościach mniejszych niż pozostali, ewentualnie miał mocniejszą od nich głowę, bo zaczął towarzystwo uciszać i przez jakiś czas nawet odnosiło to pożądany skutek...przez jakiś czas... Potem znieczulenie znów zaszumiało w głowie i prośba srebrnowłosej kobiety odeszła w zapomnienie.

Szklanka bez dna, jednak dno ma

Po mniej więcej godzinie lotu usłyszałam jęk zawodu, bo okazało się, że szklanki bez dna, jednak dno posiadają i właśnie wyschły. Pojawiła się w mej duszy iskra nadziei, może wreszcie "medycy" uśpieni trunkiem oddadzą się w ramiona Morfeusza. To był drugi raz podczas tego lotu, gdy naiwność moja przekroczyła granice dopuszczalnego użycia.

Jak już wspomniałam, "panowie doktorzy" byli ludźmi zaradnymi, toteż wobec osuszonej butelki zaczęli zamawiać drinki u stewardess. Król spod okna nie dołączył do ogólnego pędu ku procentom, bo zamówił herbatę. Głośne rozmowy, sprośne żarciki i "doktorowanie" stawało się jeszcze trudniejsze do zniesienia. W mojej głowie wybuchały już jedna bomba atomowa za drugą, powodując potworny ból. Srebrnowłosa towarzyszka z siedzenia obok najwyraźniej odczuwała coś podobnego, bo tym razem bardziej kategorycznie (ale nadal niezwykle grzecznie) zwróciła uwagę "medyków", że przeszkadzają innym pasażerom.

Tym razem nie tylko nie usłuchali, ale w dodatku zaczęli głośno komentować jej prośbę między sobą. Choć nie mówili do niej, z pewnością słyszała ich niezadowolone i niemające żadnych podstaw w rzeczywistości, przytyki, ale o kontakt z rzeczywistością piekielnych pasażerów nie śmiem podejrzewać.

Zobacz również: Co zobaczyć w Chorwacji?

Rzeka pieniędzy na konto linii lotniczych

Nigdy tak nie cieszyłam się z końca lotu, jak tamtego dnia. Trzech (w porywach do ośmiu) pasażerów sterroryzowało cały samolot i nikt na jego pokładzie nie potrafił się z nimi uporać. Mało tego, stewardessy tylko polewały im kolejne szklaneczki wypełnione procentami - może chciały ich tym znieczulić ostatecznie i uśpić? A może chodziło o rzekę pieniędzy płynącą na konto linii lotniczych z kart płatniczych "medyków"?

Nie wszyscy pasażerowie samolotu cierpieli na równi ze mną, bo siedzący w odleglejszych rzędach słyszeli tylko, co jakiś czas głośniejsze żarciki, wybuchy śmiechu czy wezwania "panie doktorze, pan do nas podejdzie". Dla nich było to tylko chwilowe zakłócenie spokoju, dla mnie i ludzi wokół - godzina i czterdzieści minut słuchania bełkotu i superśmiesznych żarcików. Podczas całego lotu nie było nawet 30 sekund, by usta któregoś z władców transparentnego trunku nie otwarły się, wyrzucając kolejną mądrość, bez której moje życie wewnętrzne byłoby jałową pustynią.

Szukając pozytywów całej sytuacji, muszę przyznać, że panowie pobudzili moją kreatywność. W godzinę i czterdzieści minut można wymyślić zaskakująco wiele sposobów zemsty z zastosowaniem łyżeczki do herbaty.

Dzieci to przy nich aniołki

Dzieci na pokładzie samolotu to najgorsze zło? Tak może powiedzieć tylko ten, kto nie doświadczył prawdziwego piekła podczas lotu. Krzyk czy płacz to dla najmłodszych często jedyna forma, w jakiej mogą okazać, że coś ich boli czy sprawia dyskomfort. W zasadzie rozumiem dzieci doskonale, bo sama mam ochotę wyć przy starcie i lądowaniu (przeciążenia przy zmianie wysokości działają na moje bębenki w uszach jak prasy hydrauliczne na wraki samochodów). To boli, więc płacz małych ludzi wcale mnie w tej sytuacji nie dziwi. Znudzenie i wiercenie się starszych dzieciaków? Jakiś dorosły wsadza pełne energii, młode istoty do ciasnej maszyny i każe im przez kilka godzin poskromić ciekawość świata. Wiercą się, bo jest to dla nich trudne - to też potrafię zrozumieć.

Jednak co tłumaczy dorosłych mężczyzn, świadomych, że na tej samej ciasnej przestrzeni znajduje się jeszcze 197 innych osób, ale mających to tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę? Lecą na wakacje, więc wolno im się zrelaksować? Wolno, jak dla mnie mogą się upić do nieprzytomności (jakoś zniosę ten odór trawionego alkoholu), ale ja i inni pasażerowie też mamy prawo do spokojnego lotu i przyjemnego początku wakacji. Najgorszemu wrogowi nie życzę miejsca za zgrają pijanych mężczyzn lecących na wakacje czy "sympozjum".

Zobacz również: Taniej niż w Chorwacji. Złote plaże, turkusowa woda i wszechobecne słońce

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: samolot
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy