Reklama

"Polski Picasso". Świat się nim zachwycał, w ojczyźnie na jego pracach osiada kurz

Żołnierz — powstaniec, który w ostatnim dniu, pośród ruin Warszawy, trzymał w objęciach umierającego brata. Projektant ćmielowskiej porcelany, która trafiła pod polskie strzechy, a dziś warta jest fortunę. Artysta — rzeźbiarz i malarz, którego w ojczyźnie nigdy nie doceniono, choć “The New York Times” rozpisywał się o jego wyjątkowości. W Polsce dzieła Lubomira Tomaszewskiego stoją w magazynach muzeów pokryte warstwą kurzu.

“Myśmy w powstaniu diamentami strzelali"

Urodził się w Warszawie 9 czerwca 1923 roku. Należał do pokolenia Kolumbów — niezniszczalnego, bo ci, którzy przetrwali wojnę, zostali przez nią zahartowani. Nic, co przeżyli później, nie mogło równać się z okrucieństwami, jakich doświadczyli między 1939 a 1945 rokiem. To był czas, gdy wkraczali w dorosłość, to był czas, gdy wykuwały się ich charaktery w otoczeniu śmierci i odczłowieczenia. II wojna światowa na zawsze wyryła w nich piętno, pozostawiła traumę. Ci obdarzeni artystycznymi zdolnościami próbowali radzić sobie z nią przez sztukę. Tadeusz Borowski, Gustaw Herling-Grudziński, Krzysztof Kamil Baczyński — literaci pokolenia Kolumbów, których twórczość napiętnowała wojna.

Reklama

Wojna napiętnowała też w sposób szczególny Lubomira Tomaszewskiego — wychowany w rodzinie, dla której religia i polskość były najważniejszymi z imperatywów, w trakcie powstania warszawskiego chwycił za broń. Przez 63 dni on, jego siostra i siedemnastoletni brat walczyli o wolną Warszawę, o niepodległą Polskę. W ostatnim dniu, gdy nikt nie miał wątpliwości, że powstanie upadnie, wśród ruin stolicy Lubomir Tomaszewski trzymał w objęciach umierającego brata.

- Lubomir wspominał, że mieszkańcy Warszawy czuli wybuch powstania w powietrzu. Rozmawiali w rodzinnym gronie, jak należy postąpić. Lubek był przeciwny udziałowi Jureczka w powstaniu. Według niego Jerzy Tomaszewski był wybitnym skrzypkiem, który miał szansę na światową karierę. Podobno już w wieku kilkunastu lat potrafił zagrać cały repertuar Paganiniego. Lubek do końca życia nie wybaczył sobie śmierci brata - mówi Interii Katarzyna Rij, marszandka, uczennica i przyjaciółka Lubomira Tomaszewskiego, autorka książki poświęconej jego postaci. Właścicielka galerii wspomina słowa swojego mistrza, które nierzadko powtarzał:

- Wywozili wybitne osoby. Przecież wielu wyjechało i się uratowało, a myśmy w powstaniu diamentami strzelali.

Trauma wojny została z Lubomirem Tomaszewskim na zawsze, powracała w jego dziełach, przewijała się w metodzie malarskiej, którą dla siebie wybrał. Czy sztuka była dla niego formą terapii? Sposobem na poradzenie sobie z traumą? 

- Mówiąc zupełnie szczerze, jeśli była to terapia, to nieskuteczna - zauważa Katarzyna Rij. 

Zobacz również: Przez 100 lat uchodził za zaginiony. Obraz wart miliony dolarów trafi na aukcję

Design w PRL-u, czyli sztuka pod strzechy

Wojna minęła, trauma pozostała, ale samą duchowością człowiek nie napełni żołądka. W poszukiwaniu chleba trafił Lubomir Tomaszewski w latach 50. do pracowni Instytutu Wzornictwa Przemysłowego, gdzie wcielał w życie idee Wandy Telakowskiej — tworzył przedmioty codziennego użytku, które cechował artyzm. Dzięki temu sztuka miała trafić pod strzechy polskich domów, uczyć naród estetyki i umiłowania piękna.

- Musimy twórczość Lubomira Tomaszewskiego osadzić w kontekście, który dziś dla współczesnych pokoleń jest niezrozumiały. Pamiętajmy, że przyszedł na świat w 1923 roku, tuż po tym, jak Polska po 123 latach odzyskała niepodległość. Nie zdążył dorosnąć, gdy nadeszła kolejna tragiczna dla narodu wojna, podczas której zginął kwiat polskiej inteligencji. Ludzie nauki, kultury i sztuki nie mieli szans przekazać następnym pokoleniom swojego dorobku, wiedzy, wychowania, genów. W latach 50. stanęliśmy więc przed ogromnym zadaniem — nauczenia ludzi wrażliwości na sztukę - mówi Katarzyna Rij.

Zaprojektowane przez Tomaszewskiego w tym czasie figurki ćmielowskie można było znaleźć w wielu polskich domach, choć jak podkreśla Katarzyna Rij, “trafiały one przede wszystkim do osób, które miały odpowiednio wysoką wrażliwość, czy to od urodzenia, czy dlatego, że zostały jej nauczone — wychowane z atencją do kultury". 

Dziś serwisy do kawy "Inka" i "Dorota" (nazwane od imion córek Tomaszewskiego) oraz charakterystyczne figurki ćmielowskie uchodzą za koronny przykład stylistyki New Look i prezentowane są, między innymi, w Anglii jako wybitne dzieła wzornictwa lat 50. i 60. Figurki ćmielowskie mają także grono wiernych miłośników, którzy z lubością je kolekcjonują. Niektóre z dzieł Tomaszewskiego z czasów PRL-u warte są nawet 60 tysięcy złotych, pomimo tego, iż nie były to oryginalne, unikatowe dzieła, a projekty, które produkowano na większą skalę. Podczas gdy ćmielowskie figurki doceniane są przez kolekcjonerów — prace, które napawały artystę największą dumą, leżą zakurzone w magazynach polskich muzeów.

Rzeźby w siatkach i metro na Manhattan

W 1966 roku Lubomir Tomaszewski wyruszył do Stanów Zjednoczonych. W kraju, który próbował sterować centralnie sztuką, tak jak robił to z gospodarką, artysta pokroju Tomaszewskiego nie miał racji bytu. Wyjazd do USA był dla niego ucieczką do wolności.

- Tomaszewski wyjechał do Stanów w czasie, gdy wykuwali się tam nowi amerykańscy bogowie sztuki. Dzieła starych mistrzów okresu Wielkiej Emigracji były tak wysoko wyceniane, że nikt nimi nie handlował. Ameryka potrzebowała nowych artystów. Lata 60, 70 i 80 to czasy, gdy pojawiają się wielcy bogowie sztuki tacy jak Georgia O’Keeffe, Jackson Pollock, czy Edward Hopper, którzy do dziś definiują amerykańską sztukę - mówi Katarzyna Rij.

Do świata, gdzie powstają nowi bogowie sztuki, trafia polski malarz i rzeźbiarz bez grosza przy duszy. W książce “Lubomir Tomaszewski. Portret w Płomieniach" Katarzyna Rij i Jerzy A. Wlazło opisują jego pierwsze kroki w świecie amerykańskiej sztuki, gdy pakował swoje rzeźby do siatek i najpierw podmiejskim pociągiem, a potem metrem jechał do galerii na Manhattanie.

Polski Picasso

Mimo trudnych początków, Lubomir Tomaszewski zyskał sławę i uznanie krytyków amerykańskich. Doczekał się ponad 150 wystaw, w USA stał się sławny. Jak podkreśla Katarzyna Rij, codziennie bywał w pracowni, a jego dzieła dobrze się sprzedawały. Większość trafiła do prywatnych kolekcji, w tym słynnych zbiorów Rockefellerów. Dlatego dziś na rynku dzieł sztuki w USA nie ma zbyt wielu prac Tomaszewskiego.

"The New York Times" rozpisywał się o jego pracach nazywając go "rzeźbiarzem ruchu". Był sławny, ale nie stał się jednym z nowych bogów amerykańskiej sztuki, choć miał takie aspiracje.

- Tomaszewski z absolutnym przekonaniem mówił, że gdyby porównać prace jego i Picassa to byłby one na tym samym poziomie. Czy to przesada, czy przerost ambicji? A może świadomość jakości własnych prac? Na rynku dzieł sztuki o sukcesie decyduje sprzyjający splot czynników. Talent jest oczywiście warunkiem sine qua non, bez którego sukces nie jest możliwy, ale przecież wielu wybitnie zdolnych artystów zostało zapomnianych — zdecydował splot czynników i wydarzeń - tłumaczy Katarzyna Rij.

“Przede wszystkim jestem artystą"

Tomaszewski większość swego artystycznego życia spędził w USA. Pytany, czy czuje się bardziej Polakiem, czy Amerykaninem stwierdzał "przede wszystkim jestem artystą". To sztuka była jego ojczyzną, była najważniejszym imperatywem jego życia. Miał jeden wyraźny cel: tworzyć sztukę, jakiej nie tworzył nikt inny. Stąd jego poszukiwania unikatowej techniki, którą okazało się malowaniem ogniem i dymem.

Zobacz również: Ma obsesję na punkcie kropek. Prace japońskiej "Alicji w krainie czarów" są warte miliony

Palnik zamiast pędzla i dłuta

Tomaszewski jako narzędzie malarskie postanowił wykorzystać niszczycielski dla człowieka żywioł — ogień. Żywioł, który towarzyszył mu od wczesnych lat dorosłości. Żywioł, który szalał podczas powstania wziął Tomaszewski w ręce i uczynił go narzędziem twórczym. W jego pracach pojawiały się wątki wojenne, holocaustu, powstania warszawskiego, ale jak podkreśla opiekunka jego prac - większość z nich dotyczyła afirmacji życia.

Malowanie ogniem i dymem to pojęcie abstrakcyjne, Katarzyna Rij podpowiada, że dopiero gdy widzi się obrazy Lubomira Tomaszewskiego na żywo, w pełni można zrozumieć, co to pojęcie oznacza.

Tomaszewski do malowania wykorzystywał palnik acetylenowo-tlenowy i poprzez regulację płomienia otrzymywał efekty, na których mu zależało. Gdy malował żywym, płonącym na żółto ogniem, na płótnie pojawiały się brązy, burgundy, żółcienie. Gdy mocno zmniejszał płomień, uzyskiwał rodzaj dymu, który pozwalał mu malować w odcieniach szarości. Ostatnią techniką, stosowaną przez niego najrzadziej była tzw. mix media. Decydując się na używanie palnika jako pędzla, Tomaszewski ograniczył się w liczbie dostępnych mu barw, ale jeśli wyjątkowo zależało mu na podkreśleniu emocjonalności dzieła, wycinał z kolorowych kartonów odpowiednie kształty i tworzył rodzaj kolarzu. Przykładem takiej pracy jest "Płonąca Warszawa", w technice dymu i ognia nie mógł uzyskać czerwieni, na której bardzo mu w tym przypadku zależało, stąd zastosowanie techniki mix media.

Sploty czynników i wydarzeń

Jest wiele ironii w historii Lubomira Tomaszewskiego. Dążył do wyrażania sztuki przez nietypową formę i opracował dla siebie unikatową metodę. Nie był jednym, który malował ogniem, ale robił to w niepowtarzalny sposób. Mimo to dzieła Tomaszewskiego (w zależności od rozmiarów) wystawiane są na aukcjach za kilkadziesiąt — sto tysięcy dolarów, tymczasem dzieła innego malarza ogniowego, Yves Kleina, w 2012 roku sprzedano w domu aukcyjnym Christie’s za ponad 36 milionów dolarów.

Każdy obraz i rzeźba Tomaszewskiego są unikatowe, kolekcjoner, który je nabywa, może być pewien, że nikt na świecie nie ma takiego samego obrazu czy rzeźby — co, jak podkreśla Katarzyna Rij, powinno podnosić wartość rynkową prac artysty. Tymczasem najwyższe ceny osiągają figurki ćmielowskie, które produkowano na większą skalę i kolekcjoner może mieć w swoich zbiorach taki sam okaz, jak pani Jadzia, z klatki obok, która dostała figurkę Tomaszewskiego w czasach PRL-u na imieniny. Klio — muza historii - bywa bardzo sarkastyczna.

Jakim człowiekiem prywatnie był Lubomir Tomaszewski?

Z rozmowy z Katarzyną Rij jawił się obraz dumnego i ambitnego człowieka, a może przede wszystkim artysty, bo to sztuka była tym, co go definiowało, a jaki był prywatnie? 

- Trudno odpowiedzieć mi w klarowny sposób na to pytanie - z zastanowieniem stwierdza jego przyjaciółka - Był skoncentrowany na sobie, a wszystko w jego życiu było podporządkowane pracy twórczej, nawet jego dom był zorganizowany w taki sposób, że poza małą kuchnią, w której rodzina mogła normalnie funkcjonować, pozostała część domu była wielką pracownią, w każdym kąciku było coś związanego ze sztuką. Był człowiekiem o ciętej ripoście i sarkastycznym poczuciu humoru. Był bardzo dobrze wychowany, szarmancki — co wyniósł zapewne z domu. Zawsze, kiedy tam przyjeżdżałam, niósł za mnie walizkę. Był też czarusiem i człowiekiem korzystającym z życia. Na starych zdjęciach widać też dużą grupę znajomych w jego amerykańskim domu, był lubiany, chętny do pomocy. Był dobrym człowiekiem, a jednocześnie bardzo ostrym w poczuciu bycia artystą.

A w Polsce?

W Polsce figurki ćmielowskie są dla miłośników porcelany i sztuki ikonami popkultury czasów PRL-u. Bywa i tak, że mniej zainteresowani tematem właściciele porcelany według projektu Tomaszewskiego mogą nie wiedzieć, jaki skarb posiadają.

Dużo smutniejszy jest los innych dzieł Lubomira Tomaszewskiego. O ile prywatni kolekcjonerzy doceniają je, o tyle wśród muzealników, krytyków sztuki i ludzi odpowiedzialnych za zachowanie polskiego dziedzictwa kulturowego, próżno szukać zainteresowania. W Polsce znajduje się około dwustu prac Tomaszewskiego, jednak w przeważającej większości leżą zakurzone w muzealnych magazynach. Kto chciałby na własne oczy przekonać się, na czym polegała jego metoda tworzenia, powinien odwiedzić Muzeum Historii Żydów Polskich Polin (jednym z poruszanych przez Tomaszewskiego tematów był Holocaust). Kolekcję prac polskiego artysty ma także Muzeum Powstania Warszawskiego, ale były one prezentowane tylko raz. Jak wiele jeszcze prac polskiego Picasso zarasta kurzem w muzeach? Czy kiedykolwiek przyjdzie czas, że urodzony i zapomniany w Warszawie artysta, doczeka się w swoim mieście i swoim kraju uznania? 

Zobacz również: Bałtyk wyrzuca intrygujące obiekty. „Morze jest poważnym współtwórcą”

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: design prlu | Ameryka | USA | Polska | Ćmielów | porcelana | obrazy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama