Reklama

Katarzyna Sierakowska: Opowieści o gotowaniu nie rozpalały wyobraźni

- We wspomnieniach z okresu międzywojennego widać, że ówczesne kobiety nie odwoływały się przeważnie do doświadczeń swoich matek czy babek, ale wzorami byli dla nich raczej ojcowie, dziadkowie (...). Myślę, że młode dziewczyny, bardziej świadome swoich praw i możliwości, niż ich przodkinie, mogły nie chcieć słuchać opowieści o opatrywaniu ran czy gotowaniu zupy. To raczej nie rozpalało wyobraźni - mówi Katarzyna Sierakowska, polska historyczka, badaczka historii społecznej XIX i XX wieku, zwłaszcza historii I wojny światowej i dwudziestolecia międzywojennego.

Katarzyna Pruszkowska: Chciałabym porozmawiać z panią o tym, jak zmieniała się rola Polek podczas powstań narodowowyzwoleńczych i wojen, które rozegrały się w XX wieku. Zacznijmy od powstania listopadowego. Co należało wówczas do zadań kobiet?

Katarzyna Sierakowska: - W tamtym czasie, czyli w latach 30. XIX wieku, głównym obowiązkiem kobiet było dbanie o walczących, np. dostarczanie oddziałom jedzenia i opiekowanie się rannymi. Powstanie zapoczątkowało jednak zmiany w tradycyjnym postrzeganiu roli kobiet. Ważnym skutkiem było ukształtowanie się modelu Matki-Polki, której celem było wychowywanie nowego pokolenia, zwłaszcza synów, na patriotów i wojowników, którzy mieli walczyć o niepodległość.  Oznaczało to też dbanie o znajomość języka, historii i kultury polskiej, ale i prowadzenie gospodarstw domowych pod nieobecność  mężczyzn, skazanych na więzienie lub wysłanych na Syberię. Wcześniej kobiety zajmowały się  oczywiście prowadzeniem domów, ale raczej nie kwestiami związanymi z zarządzaniem majątkiem. Kiedy mężczyzn zabrakło, chcąc nie chcąc, zaczęły w większym stopniu uczestniczyć w życiu publicznym i narodowym.   

Reklama

Czy to wpłynęło na ich rolę w powstaniu styczniowym?

- Zdecydowanie. Zostały utrzymane zadania polegające na opiece, tym razem nad partyzantami, bo to oni przede wszystkim walczyli w tym powstaniu, ale pojawiły się także nowe formy aktywności. Dowódcy zorientowali się, że w pewnych sytuacjach kobiety mogą być przydatne, na przykład podczas przewożenia broni czy bibuły. Kobiety nie wzbudzały takich podejrzeń, np. nie były tak często poddawane rewizjom. Taką działalnością zajmowała się, m.in., Eliza Orzeszkowa.

Zdarzało się, że kobiety szły walczyć?

- Były kobiety, którym się to udało, i w powstaniu listopadowym, i styczniowym. Najbardziej znanym przykładem z Powstania Styczniowego jest Anna Henryka Pustowójtówna, która była adiutantką generała Mariana Langiewicza (dyktator powstania styczniowego - przyp. red.). Zachowały się zdjęcia, na których widać Annę ubraną po męsku, w spodnie i kubraczek. Gdyby nie fryzura, można by pomyśleć, że jest jednym z żołnierzy oddziału. To pokazuje, że jeśli kobiety próbowały włączać się w działalność stricte wojskową, musiały w pewnym sensie zmieniać tożsamość i upodabniać się do mężczyzn.

Zaborca zorientował się, że Polki nie są tak bierne, jak wcześniej sądzono?

- O tak. Po powstaniu styczniowym bardzo nasiliły się represje, a kobiety zaczęły być postrzegane jako osoby, które również stanowiły zagrożenie. W związku z tym trafiały do więzień, a więc ponosiły bezpośrednie skutki swojej działalności. Zaczęto od nich oczekiwać tak samo niezłomnej i patriotycznej postawy, jaką mieli prezentować mężczyźni.

Jakie jeszcze były skutki powstania, które wpłynęły na pozycję i rolę Polek?

- Na terenie zaboru rosyjskiego przeprowadzono reformę uwłaszczeniową, co zapoczątkowało duże zmiany społeczne i gospodarcze. Rozpoczęły się procesy intensywnej industrializacji i urbanizacji, więc wiele kobiet weszło na ten nowy rynek pracy, częściowo wychodząc spod kontroli rodziny. Ta możliwość była tym ważniejsza, że uwłaszczenie spowodowało zubożenie wielu rodzin szlacheckich czy ziemiańskich. Kobiety zaczęły rozumieć, że całkowita zależność materialna od mężów może oznaczać kłopoty, bo jeśli ich zabraknie, one i dzieci będą skazane na biedę.

- Zanim przejdziemy dalej chciałabym podkreślić jedną rzecz. Cały czas rozmawiamy o kobietach należących do warstwy oświeconej, uprzywilejowanej, nawet, jeśli zubożałej. O kobietach, które umieją czytać i pisać, mają dostęp do książek, prasy, nieformalnej edukacji domowej. To od nich zaczęły się przemiany choćby emancypacyjne, które przywędrowały do nas z Europy Zachodniej. Głos kobiet stawał się coraz bardziej słyszalny, a one chciały zmian,  przede wszystkim dotyczących życia społecznego. Najpierw kobiety dostrzegły, że upośledzona jest ich pozycja na rynku pracy, więc chciały się uczyć, a potem, że nie lepsza jest ich pozycja w innych sferach życia.

Zaczynają marzyć o prawach wyborczych?

- Tak, w 1905, w trakcie wydarzeń rewolucyjnych, rząd carski ogłosił wybory do dumy. Wtedy po raz pierwszy tak wyraźnie kobiety wyartykułowały, że chciałyby wziąć w tych wyborach udział. Oczywiście nie dostały prawa wyborczego, ale od tamtej pory dość regularnie zaczęły się upominać o wprowadzenie równouprawnienia politycznego. Podobnie i w Galicji Polki pokazywały swoje aspiracje polityczne choćby przy okazji reform prawa wyborczego do parlamentu. Najbardziej znanym przykładem jest akcja, w której Maria Dulębianka próbowała zdobyć mandat w wyborach do Sejmu Krajowego w 1908 roku. Kobiety chciały być stroną w dyskusjach o tym, co mogą robić, czego nie, jak powinny się zachowywać. O takich refleksjach na temat samostanowienia można poczytać, np. w powieści "Pamiętnik Wacławy" Orzeszkowej.

Jak wyglądała na początku ta emancypacja na ziemiach polskich?

- Kobiety zaczęły być świadome nierówności i ubiegać się o swoje prawa, czego efektem było zakładanie różnych organizacji o charakterze emancypacyjnym, a nawet feministycznym.. , Jeśli chodzi o działalność niepodległościową to i tu zachodziły zmiany w świadomości kobiet. Dziewczętom dzięki ich determinacji udało się wywalczyć sobie przynależność do organizacji "Strzelec". Początkowo nikt ich tam nie chciał, ale tak długo namawiały władze i swoich kolegów, że ci w końcu ustąpili.  Na początku znowu usiłowano wtłoczyć je w tradycyjne role - miały zajmować się zaopatrzeniem, sanitarką, nauką bandażowania, a wojaczkę pozostawić chłopakom. Jednak ambicje tych dziewczyn sięgały już znacznie wyżej, o czym napisała np. Zofia Zawiszanka.

- Wspominała, że pewnego dnia pojechali w teren. Chłopcy mieli przeprowadzić symulację walki, a dziewczęta naszykować jedzenie. Jednak Zośka nie wytrzymała i włączyła się do walki, za co została później bardzo skarcona przez swojego przełożonego. Wyjaśniła jednak, że nie mogła tak sobie stać z boku, ciągnęło ją, by wreszcie robić coś ważnego, a nie wiecznie stać przy garach i mieszać w kotle. Kiedy więc wybuchła I wojna światowa, mieliśmy w kraju już wiele takich Zoś, które rwały się do działania i miały doświadczenie działalności konspiracyjnej.

Czyli podczas wojny Polki znowu poszły o krok dalej, jeśli chodzi o działalność wojskową?

- Kobiet, które chciały aktywnie uczestniczyć w działaniach wojennych, wcale nie było tak dużo. Jednak te, które chciały, aktywnie o to zabiegały. Aleksandra Szczerbińska, która w 1921 roku została żoną Piłsudskiego, już od 1904 roku działała w PPS-ie (Polska Parta Socjalistyczna - przyp. red.), brała udział w akcjach bojowych. Na samym początku I wojny światowej wstąpiła do Legionów Polskich, gdzie była komendantką kurierek legionowych. Dzięki uporowi takich kobiet jak Szczerbińska czy Zawiszanka, udało się utworzyć Żeński Oddział Wywiadowczy, który wymagał szerszych umiejętności, takich jak dobre rozpoznanie terenu czy stosowania technik kamuflażu. Co prawda po kilku miesiącach został rozwiązany, ale kobiety, które go tworzyły, działały dalej. Znalazły się też kobiety, które postanowiły walczyć z bronią w ręku i w męskim przebraniu zgłaszały się do Legionów jak na przykład Wanda Gertz. 


W końcu ważnym etapem realizacji aspiracji wojskowych kobiet było powstanie, w 1918 we Lwowie, Ochotniczej Legii Kobiet, której inicjatorką była lekarka Aleksandra Zagórska. Do Legii należały kobiety z różnych warstw społecznych, a do ich zadań należało wykonywanie służby wartowniczej, wywiad, osłanianie walczących oddziałów męskich. Brały też udział w walkach, bo miały umundurowanie i uzbrojenie, choć akurat to zdarzało się najrzadziej.

- Prócz kobiet, które angażowały się w działalność militarną wiele było takich, które włączyły się w opiekę nad rannymi. A była to naprawdę ciężka praca, bo miała już zupełnie inny charakter, niż w czasie powstań. Wtedy kobiety opatrywały żołnierzy na tyłach, teraz - jako sanitariuszki, coraz częściej trafiały na front i znosiły rannych mężczyzn prosto z pola bitwy. To wymagało i siły fizycznej, i odwagi.

Czyli zdarzało się, że kobiety stawały ramię w ramię z mężczyznami. Czy rodziło to oczekiwania, żeby tę równość rozszerzyć poza pole bitwy?

- Ależ oczywiście. Można powiedzieć, że kobiety wręcz oczekiwały, że ich zaangażowanie w walkę o sprawę narodową doprowadzi je także do zdobycia upragnionego równouprawnienia. Że za swoje poświęcenie i zaangażowanie otrzymają wreszcie prawa polityczne. w praktyce jednak okazało się to nie tak oczywiste, bo nadal było wielu mężczyzn, którzy uważali, że kobiety nie są jeszcze gotowe do zyskania pełni praw i decydowania o sobie. Kobiety zorganizowały we wrześniu 1917 roku wiec, na którym pojawiły się przedstawicielki różnych organizacji kobiecych . Chciały w ten sposób pokazać mężczyznom, że są i silne, i zdeterminowane, by o siebie zawalczyć.

Skąd wynikała ta determinacja? Czy była im zaszczepiana przez matki, podobnie jak idee patriotyczne?

- To trudne pytanie, bo temat nie został jeszcze dobrze zbadany. Wiemy, że kobiety szukały dla siebie wzorów do naśladowania wśród innych kobiet. Na przykład Maria Bruchnalska (pochodząca ze Lwowa badaczka losów kobiet uczestniczek powstania styczniowego - przyp. red.) napisała książkę "Ciche bohaterki", mającą upamiętnić rolę kobiet w powstaniu styczniowym, wydobyć ich aktywność na światło dzienne. Myślę, że słowo "ciche" pokazuje, jaka miała być dominująca rola kobiet - miały służyć, ale się nie wychylać. Poświęcić się raczej swoim, nazwijmy to, "mało bohaterskim" obowiązkom dnia codziennego. Mało bohaterskim, ale takim, bez których nie byłoby żadnej wojny. Bo powiedzmy sobie szczerze - żaden oddział nie byłby w stanie funkcjonować bez kobiet, które mężczyzn żywiły, ubierały i opatrywały.

- We wspomnieniach z okresu międzywojennego widać, że ówczesne kobiety nie odwoływały się przeważnie do doświadczeń swoich matek czy babek, ale wzorami byli dla nich raczej ojcowie, dziadkowie. Na przykład ojciec wspomnianej już Wandy Gertz brał udział w powstaniu styczniowym,  i Wanda chciała pójść właśnie w jego ślady. Myślę, że młode dziewczyny, bardziej świadome swoich praw i możliwości, niż ich przodkinie, mogły nie chcieć słuchać opowieści o opatrywaniu ran czy gotowaniu zupy. To raczej nie rozpalało wyobraźni.

A może zmiany, które zachodziły w córkach, budziły niepokój matek, dla których ważne było co innego?

- Być może. Procesy emancypacyjne sprawiły, że córki szły trochę w poprzek oczekiwaniom matek. Dziewczyny nie chciały już wyłącznie rodzić bohaterów i im służyć. Chciały realizować też inne swoje marzenia. . A o to, by pójść swoją drogą, było coraz łatwiej. W dwudziestoleciu wprowadzono powszechny obowiązek szkolny, więc dziewczęta zaczęły masowo chodzić do szkół, wylatywać, choć na trochę, z tego rodzinnego gniazda. Jeszcze w listopadzie 1918 roku Piłsudski podpisał Dekret Naczelnika Państwa o ordynacji wyborczej, która przyznawała  prawa wyborcze kobietom na takich samych zasadach jak mężczyznom. Powstawało wiele organizacji kobiecych, coraz więcej kobiet  studiowało również na kierunkach dotychczas dla nich niedostępnych jak choćby architektura. Wzorzec kobiecości uległ dużej przemianie, a ze wspomnień można wysnuć wniosek, że ojcowie częściej trochę łatwiej godzili się z tymi zmianami niż matki.

- Zmianę można zaobserwować także w modzie. Wcześniej kobiety chodziły w długich sukniach, wciskały się w gorsety. A w dwudziestoleciu mogły je zrzucić i naprawdę, już nie tylko metaforycznie, odetchnąć pełną piersią. Ta zmiana w garderobie ilustrowała też inną zmianę - docenienie sprawności fizycznej, którą utożsamiano ze zdrowiem. Kobiety zaczęto więc zachęcać do uprawiania różnych sportów.

Przyszło mi jeszcze na myśl, że dla matek, których synowie szli do walki i często z niej nie wracali, obecność córek mogła być przez wiele lat pewną stałą. A tutaj nagle okazuje się, że i one mogą ryzykować.

- Myślę, że coś w tym jest, bo chociaż przekazywały dzieciom te same patriotyczne treści, wiedziały, że córki i synowie mają inne role. We wspomnieniach i wypowiedziach matek żołnierzy poległych w w walkach narodowo-wyzwoleńczych i wojnach, pojawia się wątek pewnej nieuchronności śmierci walczących synów, przekonanie, że tak miało być. Śmierć była brana pod uwagę, spodziewano się jej. Dla mnie to było dość wstrząsające, kiedy zdałam sobie sprawę, że te kobiety rodziły i wychowywały synów mając z tyłu głowy myśl, że oni mogą pewnego dnia zginąć. A kiedy tak się działo, dużym pocieszeniem było to, że ci synowie umierali za słuszną sprawę, ginęli dla tej ukochanej ojczyzny. W tym sensie matki spełniły swój obowiązek wobec narodu. Być może więc myśl o tym, że ten sam los miałyby dzielić córki, była zbyt trudna.

Matki miały pewnie swoje powody, być może podszyte lękiem. A jednak ich córki zasmakowały już wolności i o niej marzyły. A to, co działo się w dwudziestoleciu, pozwalało im realizować przynajmniej niektóre ambicje i marzenia.

-  W dużej mierze tak, choć nie przesadzajmy, bo nie było idealnie. Na przykład w prawie nadal obowiązywało wiele niekorzystnych dla kobiet zapisów. Niektóre zawody wciąż były dla kobiet niedostępne, przede wszystkim ze względu na opór społeczny. Wciąż ich  role kojarzono przede wszystkim ze sferą domową - oczekiwano, że wyjdą za mąż i urodzą dzieci.  Mimo to można powiedzieć, że dwudziestolecie jest tym momentem w historii Polek, kiedy realnie mogły zacząć żyć na własnych zasadach, choć oczywiście nie wszędzie i nie wszystkie.

Było coraz lepiej, aż wybuchła II wojna światowa. Tym razem kobietom łatwiej było angażować się w walki?

- Może panią zaskoczę, ale nadal nie. Owszem, kobiety, które miały już doświadczenie próbowano jakoś, że tak powiem, zagospodarować, na przykład w łączności, bo np. Juzistki (członkinie pomocniczej kobiecej organizacji militarnej powołanej w 1927 roku przez Józefa Piłsudskiego - przyp. red.) były przeszkolone w zakresie obsługi telegraficznej. Kobiety szybko weszły do konspiracji, ale znowu chciano im przydzielić role pomocnicze, niechętnie patrzono na to, by włączały się w typowo żołnierskie zadania.  Chociaż na przykład dzięki uporowi Wandy Gertz udało się utworzyć Odział Dysk, czyli dywersyjno-sabotażowy oddział kobiecy Armii Krajowej (DYSK - skrót od: Dywersja i Sabotaż Kobiet - przyp. red.), ale mimo że członkinie pełniły działalność wojskową, z oporem dawano im broń.

Dlaczego?

- Powiedziałabym, że z powodu pewnego dysonansu poznawczego, czyli przekonania, że skoro kobieta daje życie, nie powinna tego życia odbierać. To był główny argument za tym, żeby nie dopuszczać kobiet do walki zbrojnej. Były oczywiście sytuacje wyjątkowe, jak np. Powstanie Warszawskie, w którym kobiety walczyły z bronią w ręku ramię w ramię z mężczyznami. Ale skłamałabym mówiąc, że dowódcy byli z tego zadowoleni i bez oporów wręczali im te pistolety. Natomiast tym, co na pewno się udało, a co było dla tych kobiet bardzo ważne, było wywalczenie statusu żołnierzy Wojska Polskiego. Być może dlatego nie lubią, kiedy dziś próbuje je się nazywać żołnierkami, powstankami - bo słowo "żołnierz" znaczyło dla nich: "równa kolegom".

- Kobiety, które walczyły, były też narażone na nieprzychylne opinie. Na przykład do piechoty Wojska Polskiego należał, jako pododdział, 1 Samodzielny Batalion Kobiecy im. Emilii Plater., którego członkinie  zajmowały się przede wszystkim służbą wartowniczą i pomocniczą. O tych kobietach mówiono, że są w najlepszym razie markietankami (kobietami świadczącymi usługi żołnierzom na froncie - przyp. red.). Powiem tak: nie cieszyły się dobrą reputacją i walczyły z krzywdzącymi przekonaniami jeszcze po wojnie.

Dowódcy być może nie patrzyli łaskawym okiem na kobiety walczące, ale wiele z nich zapisało się na kartach historii. Nie były już "cichymi" bohaterkami.

- Na pewno. Choć kobiet walczących nie było przecież aż tak dużo, dla wielu urodzonych po wojnie dziewcząt stały się wzorami. Te młode kobiety, żyjące w innych czasach, innych warunkach i innej rzeczywistości politycznej, mogły wykorzystywać doświadczenia bohaterek z przeszłości i korzystając z ich doświadczenia  budować swoją tożsamość. Przecież cała nasza rozmowa to tak naprawdę opowieść o jednostkach, które zmieniały świat, choćby ten sobie najbliższy. Rok po roku mogły coraz więcej, coraz śmielej sięgały po to, czego chciały. Dla mnie to dość optymistyczny wniosek, bo utwierdza mnie w przekonaniu, że zmiana może zacząć się od każdej z nas.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy